Nauczycielka języka polskiego, absolwentka Wydziału Filologicznego UŚ.
Uniwersytet Śląski – moja uczelnia. Studiowałam w latach 1976–1980, ukończyłam polonistykę i choć nigdy nie planowałam uczyć w szkole, to ironia losu właśnie tam skierowała moje kroki. Przeglądam mocno już pożółkłe strony mojego indeksu, czytam nazwiska wykładowców, asystentów i lektorów. Niektórzy umknęli mej pamięci, ale ci ulubieni, nieraz ekscentryczni, z pewnością oryginalni, prowadzący zajęcia z niebywałą pasją – o, tak! Tych pamiętam doskonale!
Moim ulubionym, wręcz charyzmatycznym wykładowcą był nieżyjący już dziekan polonistyki – profesor Ireneusz Opacki, absolwent KUL-u, cudowny człowiek, dobry, życzliwy studentom, uroczo dowcipny, zawsze uśmiechnięty. Po raz pierwszy miałam zaszczyt spotkać Go podczas egzaminów wstępnych. Byłam koszmarnie zestresowana i przerażona, głos często mi się załamywał, ale ile razy spojrzałam na Profesora, widziałam na Jego twarzy uśmiech, niebywałą życzliwość i oczy, które zdawały się mówić: „Odwagi, dziewczyno ,odwagi‘’. Jak się później dowiedziałam, ponoć ruszałam ustami, nie wydając głosu. Jego wykłady z romantyzmu a następnie z teorii literatury przeszły do legendy, po prostu nie wypadało nie przychodzić na nie. Profesor nie wykładał suchej wiedzy, On jakby gawędził, opowiadał o „naszych wielkich” jak o zwykłych ludziach, nie umniejszając ich geniuszowi, bawił anegdotami z życia klasyków, rzucał swobodnie cytatami. Dzięki takim nauczycielom, jak profesor Opacki, zrozumiałam, że przez swoje dorosłe życie muszę iść z podniesionym czołem, w pozycji wyprostowanej, nigdy na kolanach, za co przyznam, nieraz płaciłam gorzkimi łzami.